środa, 12 czerwca 2013

"Autostopem przez Galaktykę", Douglas Adams

Ile dróg musi przejść człowiek? Czterdzieści dwie!

Jestem świeżo po przeczytaniu jednej z najlepszych książek, jakie przewinęły się przez moje zwoja mózgowe i nie mogę się powstrzymać, żeby natychmiast nie oznajmić światu, jak bardzo mną to wstrząsnęło.

Proszę Państwa! Autostopem przez Galaktykę!


Jak byście zareagowali, gdyby pewnego dnia podszedł do was znajomy i oznajmił, że jest kosmitą, a tak w ogóle to zaraz nastąpi koniec świata? Panikowalibyście, gdyby nagle niebo utonęło w żółtym blasku statków kosmicznych, które ogłosiłyby chóralnie, że przepraszają, ale muszą zniszczyć waszą planetę, bo Galaktyczna Rada Planowania Hiperprzestrzennego postanowiła poprowadzić przez wasz układ słoneczny trasę szybkiego ruchu i niestety stanowicie przeszkodę? Protestowalibyście na wieść, że przecież wszystkie plany zniszczenia były wystawione w miejscowym departamencie planowania na Alfa Centuri przez bite 50 lat, i że jak się nie podobało, to trzeba było wnieść protest? Myślę, że nie. Myślę, że całą uwagę skupilibyście na własnym wyparowywaniu. Mhm, tak myślę.


Puff! I Ziemi nie ma. Pozostaje po niej jedynie pusta przestrzeń we wszechświecie i krótki wpis w międzygalaktycznym przewodniku, brzmiący: "przeważnie nieszkodliwa". No dobra, prawda jest taka, że ostał się jeszcze jeden Ziemianin - Artur Dent, i tak jak wam, jemu też się to w głowie nie mieści. 

Artur wraz ze swoim przyjacielem - kosmitą - będącym, ściślej rzecz ujmując, zwykłym autostopowiczem z planety Beteleguza, został zgarnięty na pokład statku kosmicznego przez Dentrassi (sympatycznych gości, którzy w dodatku świetnie gotują). I tu rozpoczyna się przygoda. 

Mamy Artura, który nie wie, co się dzieje. Mamy Forda Prefecta, który po 15 latach na zapchlonej Ziemii, w końcu się wydostał i nie chce zbyt szybko umierać. Mamy dwugłowego prezydenta galaktyki, uroczą Trillian, no i Marvina, który cierpi na paranoidalną depresję.
Lepiej stronić od poezji Vogonów, nie wdawać się w dyskusje z komputerami, unikać liberalnych policjantów i dać sobie spokój z pytaniem o sens. Serio.

Seria "Autostopem przez Galaktykę" liczy sobie niebagatela aż 5 części. Dopiero co pochłonęłam pierwszą z nich, ale już przymierzam się do następnej i ochoczo zacieram ręce na samą o niej myśl.  Jako że już jakiś czas temu przykleiłam sobie łatkę "fana fantasy", moim obowiązkiem było sięgnięcie po tę pozycję. I jakie wrażenia? Uważam, że Douglas Adams popłynął, i zrobił to na tyle finezyjnie, że do tej pory przecieram oczy. Według mnie książka jest co najmniej genialna. 
To takie połączenie si-fi, Monty Phytona i Terrego Pratchetta wykonane na najwyższym z możliwych poziomów. Podczas lektury nieraz zdarzało mi się wybuchać histerycznym śmiechem i przecierać oczy z niedowierzania. Pewne fragmenty czytałam po kilka razy nie mogąc nacieszyć się ich błyskotliwością, trafnością i ogólną genialnością.

Książka nie każdemu może przypaść do gustu. Szczególnie tym, którzy nie mają poczucia humoru, albo tym, którzy nie mają poczucia humoru i pewnie tym, którzy nie mają poczucia humoru. Zawiedzeni mogą być również ci, którzy nie mają poczucia humoru i zakleszczyli gatunek fantasy w zbyt ciasnych ramach gatunkowych. Aby cieszyć się tą książką trzeba jednocześnie otworzyć umysł i przestać myśleć. I nie pytać o sens, bo sens to czterdzieści dwa. ;)




PS Broń Boże nie odrzucajcie książki na rzecz filmu, a jeśli film chcecie obejrzeć (chociaż w ogóle nie warto), to najpierw sięgnijcie po książkę, ślicznie proszę, grzecznie radzę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz