poniedziałek, 10 czerwca 2013

"Wielki Gatsby", Francis Scott Fitzgerald

Czy ten Gatsby rzeczywiście jest taki wielki?

Otóż to.
Zaczniemy od książki (bo od książki zawsze powinno się zaczynać). Przeczytałam, bo jakże mogłabym nie przeczytać? W końcu to klasyk, który pewnym susem wskoczył na listę książek, które należy przeczytać, opublikowaną przez zacne BBC. Sam Murakami twierdzi, że można ją otworzyć na przypadkowej stronie i ona na 100% będzie ciekawa. Ile w tym prawdy?
Fitzgerald spędził 3 cenne lata na pisaniu i dopieszczaniu tej powieści, mając szczerą nadzieję, że będzie ona wisienką na torcie jego literackiego dorobku. I owszem, stała się nią, musiała jednak odczekać swoje, aby spotkać się w końcu z uznaniem wśród czytelników.


Lata 20 XX wieku, Ameryka, West Egg i jazz. Pieniądze, wielkie domy, przystrzyżone trawniki. Świat arystokracji i Jay Gatsby, który jest centralnym punktem, roziskrzonym gamą świateł, skupiającym wokół siebie wszystkich. Urządzając niesamowite przyjęcia w swym ogromnym domu, sam skryty jest za mgłą tajemnicy. Mimo że jest w epicentrum, nic o nim nie wiadomo. Słyszano, że był w Oksfordzie, domyślano się, że majątek odziedziczył po rodzicach, plotkowano, że zabił człowieka. Kim tak naprawdę jest Jay Gatsby? Tego nikt nie wie. 
Co prawda opowiada sąsiadowi, Nickowi, historię swojego życia, ale czy jest ona prawdziwa?

Szampan lejący się litrami, piękne kobiety, szelmowcy mężczyźni, muzyka, diamenty i przepych, a w samym środku tego blasku Gatsby, wypatrujący tęsknym okiem tej, która miała być jego.
Jednak czy ten wielki Jay Gatsby, stanowiący główny trzon powieści, rzeczywiście jest taki wielki? Jak dowiadujemy się z końcowych stron, nie. Określnik “wielki” okazuje się być jedynie złudnym wyobrażeniem człowieka, słowem iluzorycznym, które pęka jak bańka mydlana właśnie wtedy, kiedy powinno dowieść swojej wiarygodności.
Fabuła książki na pierwszy rzut oka jawi się jako sztampa, schemat powielany już wielokrotnie. Młody, zdolny chłopak zakochuje się w dziewczynie ze śmietanki towarzyskiej. Związek nie ma jednak popracia rodziców, w dodatku miłosną sielankę zakłóca wojna, na którą młodzieniec zostaje oddelegowany. Ona zostaje sama, ale czeka, jednak do czasu, bo w końcu wychodzi za bardziej odpowiedniego kandydata. On wraca, bogaty, odmieniony i… ciągle w niej zakochany.
Konwencja znana już do znudzenia i jeżeli podejdzie się do niej protekcjonalnie, dostrzeże się jedynie wyświechtane schematy i pobieżny opis postaci. Jednak tak jak kino lat 30-tych, tak i ta powieść wymaga spojrzenia głębiej, poza schemat. Dostrzeże się wówczas małostkowość, egoizm, zepsucie i tchórzostwo, zwieńczone jedynym, prawdziwym morałem, że pieniądze szczęścia nie dają.
Kolejnym bardzo ważnym zagadnieniem tej książki jest miłość. Miłość wyśniona, wyidealizowana, i tym samym dramatyczna. Miłość, która jest tajemnicą kiełkującą w sercu i zawładniającą całą naszą egzystencją. Myślimy za dużo, czujemy za mocno, marzymy zbyt intensywnie, a gdy stykamy się z rzeczywistością, doznajemy okrutnego przebudzenia. Zdajemy sobie sprawę, że zakochaliśmy się nie w osobie, ale we własnym wyobrażeniu o niej.
Akcja jest przewrotna, tak jak i postacie. Język piękny, narracja płynna, a zakończenie zaskakujące. Jednak po przeczytaniu tej książki czułam niedosyt. W końcu sięgnęłam po klasyk literatury i spodziewałam się literackiej bomby, tymczasem dostałam zaledwie bardzo dobrą powieść. Rozczarowały mnie postacie, które mimo że intrygujące, nie zostały nakreślone tak wyraziście, jak sobie to wymarzyłam. Płynęłam przez tę powieść z przyjemnością, ale ani razu się nią nie zachłysnęłam. Dopiero zakończenie wyzwoliło we mnie więcej emocji zarówno w stosunku do bohaterów, jak i samej historii. Mimo że dostałam dużo, sądziłam, że dostanę więcej.
Jednak wśród całego tego narzekania, muszę przyznać, że “Wielki Gatsby” to rzeczywiście bardzo przyzwoity kawałek sztuki. Świetnie ukazany kult pieniądza, sztuczna moralność, obłuda i niewierność w związku. Wszystko ukazane w realiach początku XX wieku i niesamowitej scenerii blasku Long Island. Ponadczasowa – to słowo najdobitniej określa powieść Fitzgeralda, który uświadomił nam na jej stronicach wiele bolesnych prawd o życiu i o nas samych.
A co do filmu, to przyznam, że jeszcze go nie widziałam. Mimo wszystko, w imię mej odwiecznej zasady, przed wydaniem 30zł na bilet i popcorn, zachęcam uprzednio do przeczytania książki. Warto pobudzić swą wyobraźnię dla Gatsby'iego, samodzielnie stworzyć jego garnitury, poprowadzić złoty wóz i podziwiać piękny taras. Własnoręcznie polewać szampana i otwierać drzwi pięknym damom w wytwornych sukniach. 
Osobiście uściśnijcie dłoń wszystkim barwnym postaciom Long Island, zanim zrobi to za was (z pewnością z wielkim patosem, ale jednak) reżyser. Dajcie szansę prawdziwemy Jay'owi Gatsby'iemu, nim pozwolicie się porwać Leonardo DiCaprio, który tylko Gatsby'iego gra.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz