wtorek, 18 lutego 2014

Kilka na raz.

Jak widać na załączonym obrazku, przez długi czas nic nie opublikowałam. Zadziało się tak, ponieważ przez przeszło 4 miesiące nie potrafiłam się skupić na tyle, żeby stworzyć spójny i sensowny zlepek zdań. Jak już miałam pomysł na wstęp, to brakowało go na zakończenie i odwrotnie. Koniec końców zaczynałam razy kilka, nie skończyłam nawet raz. A książek w tym czasie przeczytałam wiele: kryminałów, fantastyki, a nawet romansów.
Z fantastyki zakończyłam Diunę i Autostopem przez Galaktykę, z kryminałów połasiłam się o kilka książek Camilli Lackberg, a w świat romansu zabrała mnie Jane Austen. Miałam też przygodę z Wilkie Colinsem, Dumasem, Dan’em Brown’em i Rogerem Zelaznym, udało mi się też zmęczyć Wichrowe Wzgórza Emily Bronte, co trwało czas jakiś i było wyjątkowo żmudnym i mozolnym procesem. Spośród tych wszystkich księżek kilka mnie rozczarowało, a kilka chwyciło za serce. Zamiast się rozdbrabniać i wytężać umysł ponad miarę, streszczę wszystko w jednym, zgrabnym wpisie oszczędzając sobie pracy, a wszystkim zainteresowanym czasu na przeczytanie.
Zaczniemy od perełek, bo od perełek milej zaczynać.
Diuna jest perełką i Autostopem przez Galaktykę też jest perełką, ale o tym już pisałam, więc tym razem zaniecham.

Emma, Jane Austen

Kolejną perełką jest Emma pióra Jane Austen. I mimo że za romansami nie przepadam (kojarzą mi się bowiem z kurami domowymi), to po Jane sięgnęłam, bo to romans XIX-wieczny, w dodatku dobrze napisany i rozkosznie kongruentny. Na łamach tej książki Jane przenosi nas w świat gentelmanów, pięknych panien, kutruazji i galanterii. Wszyscy przestrzegąją etykiety, wiedzą czym są dobre maniery i przechodzą przez życie, jakby czas cały grali na scenie teatru wyszukanej grzeczności.

W tym świecie mężczyźni wiedzą jak rozmawiać z kobietami, a kobiety potrafią obchodzić się z mężczyznami. Szczerość jest pojęciem umownym, a wachlarze dam skrzętnie ukrywają pradziwe emocje. Jednak przez całe to kłębowisko pięknych słów, grzeczności i ukłonów, nie zawsze szczerych, ale zawsze wymaganych, przebija się promyk prostoduszności tytułowej Emmy. Emma jest dziewczyną z dobrego domu, obdarzoną talentami i pięknym charakterem pisma. Serce ma dobre, umysł bystry, a chęci szczere, problem jest tylko z umiejętnym podejmowaniem decyzji i działań. Strasznie miesza, trochę rani, ale przecież chciała dobrze. Wyrzuty sumienia ma i to silne, szczere także, ale i zasłużone. Zasłużone, że hej!



Jako że jest to romans, jest i miłość. Jest złamane serce, są miłosne listy i ukradkowe spojrzenia. Ogrom komplementów, podarunki i łzy. Wszystko jednak kończy się dobrze, bo przecież to romans, więc alternatywy nie ma.
Przepadam za ciekawymi wycieczkami wstecz, a ta była wyjątkowo interesująca. W prozie Jane Austen urzeka mnie język i klimat epoki. Jestem też urzeczona sposobem, w jaki autorka kreśli postacie. Jest w tym niepodważalnym mistrzem i dziękuję jej za to. Emma to mój faworyt.
Poza tym czytałam Perswazje i również szczerze chwalę. Rozważna i Romantyczna to kolejny strzał w dziesiątkę. Z kolei Mensfield Park trochę mnie rozczarował, ale to nie szkodzi, bo Jane nadal ma zaszczytne miejsce na mojej półce.
Nie czytałam jednak Dumy i Uprzedzenia, ale wiem, że warto. Film jest bowiem cudny! I ten stary i nowy także.

Hrabia Monte Christo, Aleksander Dumas

Kolejna perełka, i to taka wyjątkowo kształtna, to Dumas i jego Hrabia Monte Christo. Och, jaka to cudna książka jest! Smutna, ale cudna. Język piękny, kwiecisty, postacie ciekawe, a klimat porywający. Akcja utworu rozpoczyna się w końcu lutego 1819 roku w Marsylii, gdzie nasz główny bohater, Edmund Dantes, urodził się i wychował. W momencie, kiedy Edmund ma zacząć szczęśliwie życie u boku swej wymarzonej kobiety, za sprawą trzech nieprzychylnych mu osób, zostaje wtrącony do więzienia za rzekomą pomoc bonapartystom. Spędza tam 14 lat i kiedy w końcu udaje mu się uciec, przyrzeka sobie pomścić ludzi, którzy obrócili jego życie w ruinę.  



Razem z nowonarodzonym Edmundem, który od tej pory każe nazywać się Hrabią Monte Christo, wędrujemy po uliczkach Marsylii, Paryża i Rzymu. Poznajemy życie zarówno tych bogatych, jak i biednych. Dowiadujemy się czym jest honor, miłość, obłuda i prawdziwa zemsta.
Ta książka wywoła u nas wiele emocji i masę przemyśleń, a przy ostatniej stronie smutne westchnienie, że to już koniec.
Film z kolei to jakiś żart i każdy, kto przeczytał książkę, oglądając go tylko zamarudzi i prychnie niechętnie.

Kolej na rozczarowania.

Wichrowe Wzgórza, Emily Bronte

Po zachwycie nad Jane Austen przyszedł czas na sięgnięcie po inną autorkę gatunku i tym razem padło na Emily Bronte. Wichrowe Wzgórza, jej czołowa powieść, która na świecie zjednała sobie tysiące fanek i fanów, mnie nie podeszła w ogóle. Zadziało się tak, ponieważ przytłoczył mnie jej klimat. Mroczny i ciężki, i to tak namacalnie. Mroczny, ciężki, niepokojący. Cała książka taka była. Postacie, historia, wszystko. I gdy zaczynałam ją czytać, czułam, że ten mrok mnie ogarnia. Nie był to jednak mrok w stylu orwellowskim, bo ten ogarnia, ale i zmusza do refleksji. Mrok Wichrowych Wzgórz był absurdalny, bo opierał się na absurdzie.
Z grubsza wygląda to tak, że mamy złego bohatera, który krzywdzi. Krzywdzi ojca, brata, dziecko. Krzywdzi, bo stracił ukochaną i teraz sądzi, że ma prawo. Niszczy ludzi od wewnątrz, znęca się nad nimi psychicznie, tworzy dom, w którym zło wychodzi ze ścian. Jednak nikt na te krzywdy nie reaguje, wszyscy zgodnie odwracają wzrok.
A ta świadomość czytelnika dołuje i męczy.
Mnie zdołowała i zmęczyła.



Ciężko było mi dotrwać do końca, przyznam. Trochę to trwało. Jednak nie żałuję, że przeczytałam tę powieść, w końcu to Wichrowe Wzgórza, więc wypadało. Już mogę o tej książce dyskutować, a to miła świadomość. Myślę, że jeśli ktoś jest fanem literatury, a Emily Bronte jeszcze nie czytał, powinien po tę pozycję sięgnąć. A nuż może się spodobać, w końu fanów na świecie ma bez liku. Nic w tym zresztą dziwnego, bo jest świetnie napisana. Każda książka, która potrafi wywołać w czytelniku tak silne emocje, jest świetnie napisana.
Ja jednak, przynajmniej na razie, dam sobie spokój z panią Bronte.

Dziewięciu Książąt Amberu, Roger Zelazny

Kolejną książką, która mi nie podeszła, okazała się pozycja fantasy o tytule Dziewięciu książąt Amberu pióra Rogera Zelaznego. Kiedy połasiłam się o recenzję Diuny Herberta, wspomniałam o książkach fantasy, które „zamiast o czymś traktować, są jedynie powielaniem pobieżnych schematów”. Dziewięciu książat Amberu cudownie wpisuje się w tę definicję. Nienawidzę książek fantasy pisanych pobieżnie, na łapu capu, na chybcika, po łebkach, czy jakkolwiek inaczej to określić. Niepojęte dla mnie jest, aby stworzyć fantastyczny świat i w jego opisie zamknąć się na 100 stronach. Myślałam, że mnie krew zaleje, kiedy główny bohater wszedł do wielkiego, podwodnego miasta Remby i wyszedł z niego dwie strony później. Jak można pisać o podwodnym królestwie i opisać go w pięciu zdaniach? No jak? Nie można! To zbrodnia i już.



Książka była nieciekawa, płytka, kiepsko napisana. Postacie nijakie, klimatu żadnego, fabuła z potencjałem, ale zupełnie niewykorzystanym. To fantastyka z niższej półki, która z dobrą literaturą nie ma nic wspólnego. Nie polecam. Zupełnie. Strata czasu. A fuj.

I to tyle, więcej nie będę tu bazgrać, bo byłoby za długo, za nudno, zbyt męcząco i niepotrzebnie. Co do reszty książek, o których wspomniałam, to może pokuszę się o ich recenzję, ale kiedy, to już ciężko powiedzieć. Kiedyś tam, to na pewno, w dalszej, albo bliższej przyszłości. Nie wiem. Obawiam się jednak, że w tej dalszej.  J

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz