Jak widać na załączonym obrazku, przez długi czas nic nie
opublikowałam. Zadziało się tak, ponieważ przez przeszło 4 miesiące nie
potrafiłam się skupić na tyle, żeby stworzyć spójny i sensowny zlepek zdań. Jak
już miałam pomysł na wstęp, to brakowało go na zakończenie i odwrotnie. Koniec
końców zaczynałam razy kilka, nie skończyłam nawet raz. A książek w tym czasie
przeczytałam wiele: kryminałów, fantastyki, a nawet romansów.
Z fantastyki zakończyłam Diunę i Autostopem przez
Galaktykę, z kryminałów połasiłam się o kilka książek Camilli Lackberg, a w
świat romansu zabrała mnie Jane Austen. Miałam też przygodę z Wilkie Colinsem,
Dumasem, Dan’em Brown’em i Rogerem Zelaznym, udało mi się też zmęczyć Wichrowe Wzgórza Emily Bronte, co trwało
czas jakiś i było wyjątkowo żmudnym i mozolnym procesem. Spośród tych
wszystkich księżek kilka mnie rozczarowało, a kilka chwyciło za serce. Zamiast
się rozdbrabniać i wytężać umysł ponad miarę, streszczę wszystko w jednym,
zgrabnym wpisie oszczędzając sobie pracy, a wszystkim zainteresowanym czasu na
przeczytanie.
Zaczniemy od perełek, bo od perełek milej zaczynać.
Diuna jest
perełką i Autostopem przez Galaktykę
też jest perełką, ale o tym już pisałam, więc tym razem zaniecham.
Emma, Jane Austen
Kolejną perełką jest Emma
pióra Jane Austen. I mimo że za romansami nie przepadam (kojarzą mi się bowiem
z kurami domowymi), to po Jane sięgnęłam, bo to romans XIX-wieczny, w dodatku
dobrze napisany i rozkosznie kongruentny. Na łamach tej książki Jane przenosi
nas w świat gentelmanów, pięknych panien, kutruazji i galanterii. Wszyscy
przestrzegąją etykiety, wiedzą czym są dobre maniery i przechodzą przez życie,
jakby czas cały grali na scenie teatru wyszukanej grzeczności.
W tym świecie mężczyźni wiedzą jak rozmawiać z kobietami,
a kobiety potrafią obchodzić się z mężczyznami. Szczerość jest pojęciem
umownym, a wachlarze dam skrzętnie ukrywają pradziwe emocje. Jednak przez całe to
kłębowisko pięknych słów, grzeczności i ukłonów, nie zawsze szczerych, ale
zawsze wymaganych, przebija się promyk prostoduszności tytułowej Emmy. Emma
jest dziewczyną z dobrego domu, obdarzoną talentami i pięknym charakterem
pisma. Serce ma dobre, umysł bystry, a chęci szczere, problem jest tylko z umiejętnym
podejmowaniem decyzji i działań. Strasznie miesza, trochę rani, ale przecież
chciała dobrze. Wyrzuty sumienia ma i to silne, szczere także, ale i zasłużone.
Zasłużone, że hej!
Jako że jest to romans, jest i miłość. Jest złamane serce,
są miłosne listy i ukradkowe spojrzenia. Ogrom komplementów, podarunki i łzy.
Wszystko jednak kończy się dobrze, bo przecież to romans, więc alternatywy nie ma.
Przepadam za ciekawymi wycieczkami wstecz, a ta była
wyjątkowo interesująca. W prozie Jane Austen urzeka mnie język i klimat epoki. Jestem
też urzeczona sposobem, w jaki autorka kreśli postacie. Jest w tym
niepodważalnym mistrzem i dziękuję jej za to. Emma to mój faworyt.
Poza tym czytałam Perswazje
i również szczerze chwalę. Rozważna i
Romantyczna to kolejny strzał w dziesiątkę. Z kolei Mensfield Park trochę mnie rozczarował, ale to nie szkodzi, bo Jane
nadal ma zaszczytne miejsce na mojej półce.
Nie czytałam jednak Dumy
i Uprzedzenia, ale wiem, że warto. Film jest bowiem cudny! I ten stary i
nowy także.
Hrabia Monte Christo, Aleksander Dumas
Kolejna perełka, i to taka wyjątkowo kształtna, to Dumas i
jego Hrabia Monte Christo. Och, jaka
to cudna książka jest! Smutna, ale cudna. Język piękny, kwiecisty, postacie ciekawe,
a klimat porywający. Akcja utworu rozpoczyna się w końcu lutego 1819 roku w
Marsylii, gdzie nasz główny bohater, Edmund Dantes, urodził się i wychował. W
momencie, kiedy Edmund ma zacząć szczęśliwie życie u boku swej wymarzonej
kobiety, za sprawą trzech nieprzychylnych mu osób, zostaje wtrącony do
więzienia za rzekomą pomoc bonapartystom. Spędza tam 14 lat i kiedy w końcu
udaje mu się uciec, przyrzeka sobie pomścić ludzi, którzy obrócili jego życie w
ruinę.
Razem z nowonarodzonym Edmundem, który od tej pory każe
nazywać się Hrabią Monte Christo, wędrujemy po uliczkach Marsylii, Paryża i
Rzymu. Poznajemy życie zarówno tych bogatych, jak i biednych. Dowiadujemy się
czym jest honor, miłość, obłuda i prawdziwa zemsta.
Ta książka wywoła u nas wiele emocji i masę przemyśleń, a
przy ostatniej stronie smutne westchnienie, że to już koniec.
Film z kolei to jakiś żart i każdy, kto przeczytał
książkę, oglądając go tylko zamarudzi i prychnie niechętnie.
Kolej na rozczarowania.
Wichrowe Wzgórza, Emily Bronte
Po zachwycie nad Jane Austen przyszedł czas na sięgnięcie
po inną autorkę gatunku i tym razem padło na Emily Bronte. Wichrowe Wzgórza, jej czołowa powieść, która na świecie zjednała
sobie tysiące fanek i fanów, mnie nie podeszła w ogóle. Zadziało się tak, ponieważ przytłoczył mnie jej klimat. Mroczny i ciężki, i to tak namacalnie. Mroczny,
ciężki, niepokojący. Cała książka taka była. Postacie, historia, wszystko. I
gdy zaczynałam ją czytać, czułam, że ten mrok mnie ogarnia. Nie był to jednak mrok
w stylu orwellowskim, bo ten ogarnia, ale i zmusza do refleksji. Mrok Wichrowych
Wzgórz był absurdalny, bo opierał się na absurdzie.
Z grubsza wygląda to tak, że mamy złego bohatera, który krzywdzi. Krzywdzi ojca, brata,
dziecko. Krzywdzi, bo stracił ukochaną i teraz sądzi, że ma prawo. Niszczy
ludzi od wewnątrz, znęca się nad nimi psychicznie, tworzy dom, w którym zło
wychodzi ze ścian. Jednak nikt na te krzywdy nie reaguje, wszyscy zgodnie odwracają wzrok.
A ta świadomość czytelnika dołuje i męczy.
Mnie zdołowała i zmęczyła.
A ta świadomość czytelnika dołuje i męczy.
Mnie zdołowała i zmęczyła.
Ciężko było mi dotrwać do końca, przyznam. Trochę to
trwało. Jednak nie żałuję, że przeczytałam tę powieść, w końcu to Wichrowe Wzgórza,
więc wypadało. Już mogę o tej książce dyskutować, a to miła świadomość. Myślę,
że jeśli ktoś jest fanem literatury, a Emily Bronte jeszcze nie czytał, powinien
po tę pozycję sięgnąć. A nuż może się spodobać, w końu fanów na świecie ma bez
liku. Nic w tym zresztą dziwnego, bo jest świetnie napisana. Każda książka, która
potrafi wywołać w czytelniku tak silne emocje, jest świetnie napisana.
Ja jednak, przynajmniej na razie, dam sobie spokój z panią
Bronte.
Dziewięciu Książąt Amberu, Roger Zelazny
Kolejną książką, która mi nie podeszła, okazała się pozycja fantasy o tytule Dziewięciu książąt
Amberu pióra Rogera Zelaznego. Kiedy połasiłam się o recenzję Diuny
Herberta, wspomniałam o książkach fantasy, które „zamiast o czymś traktować, są
jedynie powielaniem pobieżnych schematów”. Dziewięciu książat Amberu cudownie
wpisuje się w tę definicję. Nienawidzę książek fantasy pisanych pobieżnie, na
łapu capu, na chybcika, po łebkach, czy jakkolwiek inaczej to określić. Niepojęte
dla mnie jest, aby stworzyć fantastyczny świat i w jego opisie zamknąć się na
100 stronach. Myślałam, że mnie krew zaleje, kiedy główny bohater wszedł do
wielkiego, podwodnego miasta Remby i wyszedł z niego dwie strony później. Jak
można pisać o podwodnym królestwie i opisać go w pięciu zdaniach? No jak? Nie
można! To zbrodnia i już.
Książka była nieciekawa, płytka, kiepsko napisana.
Postacie nijakie, klimatu żadnego, fabuła z potencjałem, ale zupełnie
niewykorzystanym. To fantastyka z niższej półki, która z dobrą literaturą nie
ma nic wspólnego. Nie polecam. Zupełnie. Strata czasu. A fuj.
I to tyle, więcej nie będę tu bazgrać, bo byłoby za długo,
za nudno, zbyt męcząco i niepotrzebnie. Co do reszty książek, o których
wspomniałam, to może pokuszę się o ich recenzję, ale kiedy, to już ciężko powiedzieć. Kiedyś tam, to na pewno, w dalszej, albo bliższej przyszłości. Nie wiem. Obawiam się jednak, że w tej dalszej. J